IX Ogólnopolska pielgrzymka rowerowa Rzeszów - Wilno Drukuj Email
 Rowerową pielgrzymkę z Rzeszowa do Wilna można chyba nazwać tradycyjną. W pierwszą sobotę lipca jej uczestnicy zgromadzili się już po raz 9, aby po Mszy Świętej odprawionej u stóp matki Boskiej Rzeszowskiej u oo. Bernardynów wyruszyć na dwóch kółkach w stronę Tej, co w Ostrej świeci Bramie.

I dzień: Rzeszów – Zamość 164km.

     Rowerową pielgrzymkę z Rzeszowa do Wilna można chyba nazwać tradycyjną. W pierwszą sobotę lipca jej uczestnicy zgromadzili się już po raz 9, aby po Mszy Świętej odprawionej u stóp matki Boskiej Rzeszowskiej u oo. Bernardynów wyruszyć na dwóch kółkach w stronę Tej, co w Ostrej świeci Bramie. Wśród pielgrzymów znalazło się dwóch kapłanów: ks. Witold i ks. Janusz. Hasłem tegorocznej pielgrzymki były słowa „Wiem w co wierzę” nawiązujące do trwającego w kościele katolickim roku wiary.

     O godz. 8. 10 w asyście Policji, wozów technicznych i serwisu 52 rowerowych pątników, z których najstarszy liczył 76 lat, wyruszyło na pielgrzymkowy Tour. Porównanie z wyścigami kolarskimi nie jest przypadkowe, choć nie ze względu na współzawodnictwo, a pokonywane odległości. Uczestnicy rozgrywanego w tym samym okresie Tour de France w dniach 6-12 lipca, a więc w czasie trwania pielgrzymki pokonali 1192 km., a rowerowi pątnicy tych samych dniach zaledwie 12 km mniej.

     Po opuszczeniu miasta i podziękowaniu Policji za asystę w miejscowości Łąka pielgrzymi peleton zostaje przez brata Jana (organizatora pielgrzymki) podzielony na grupy, które za patronów przyjmują: Św. Andrzeja Bobolę, św. Wojciecha, bł. ks. Jerzego Popiełuszkę i bł. Jana Pawła II. Każda grupa tradycyjnie otrzymuje grupowego, którego zadaniem jest prowadzenie grupy, organizacja przerw i oznajmianie wyjazdu. W Łące spożywamy też pierwszy pielgrzymi posiłek i ruszamy dalej już w grupach. Na 50km zatrzymujemy się w Leżajsku, aby nawiedzić miejscową przepiękną Bazylikę Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, której gospodarzami są oo. Bernardyni. Po modlitwie (pierwszy dzień upłynął na modlitwie w intencji kościoła i ojczyzny) i krótkim odpoczynku zmierzamy dalej, aby w miejscowości Różaniec zrobić przerwę na żurek przygotowany przez towarzyszącego nam kucharza. Ostatni przystanek przypada w miejscowości Krasnobród, które uchodzi za perłę Roztocza i jest znanym ośrodkiem wypoczynkowym. My zatrzymujemy się przy barokowym kościele p.w. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Za nami 133km, więc pora na kolejny posiłek, a po nim modlitwa, ale na zewnątrz świątyni, ponieważ sobotnie popołudnie to czas ślubów, więc nie chcemy zakłócać trwających w nim uroczystości. Po pokonaniu 164km kończymy pierwszy dzień pielgrzymki w Zamościu na ulicy Sienkiewicza, przy której znajduje się nasz nocleg w domu studenta. Po toalecie i kolacji dzień kończymy Apelem Jasnogórskim.

II dzień: Zamość – Kodeń 160 km

     Drugi dzień zaczynamy od Mszy Świętej w kościele pw. Zwiastowania NMP na starym mieście. W tym dniu będziemy się modlić w intencji małżeństw. W przeciwieństwie do swoich poprzedników z dnia poprzedniego świątynia ta jest bardzo ubogo wyposażona, wręcz gdyby nie symbole religijne można by mieć wrażenie, że miejsce nigdy nie pełniło funkcji sakralnej. Za taki stan rzeczy odpowiada historia. Kościół ponownie pełni funkcję religijną zaledwie od 1993r., bowiem nie oparł się minionej ideologii, która umieściła w nim Liceum Plastyczne i kino „Stylowe”. Upiór socjalizmu powraca także w czasie śniadania, gdy przychodzi do nas starsza pani z pieskiem: - A co to za grupa? – pyta – Pielgrzymka rowerowa. Jedziemy do Wilna – odpowiadam. – Przepraszam, że tak dopytuję, ale wczoraj wieczorem słyszałam tu pieśni religijne, a przecież w tym budynku był Komitet Wojewódzki PZPR – starsza pani tłumaczy swoją ciekawość. – W życiu bym nie pomyślała, że w tym miejscu kiedyś usłyszę takie pieśni – dodaje.

     Po śniadaniu, przy pięknej słonecznej pogodzie opuszczamy Zamość i wjeżdżamy na drogą krajową nr 17, udając się w kierunku Krasnegostawu. Ten fragment drogi jest wyjątkowo malowniczy, więc pedałując prostą drogą podziwiamy widoki. Na obrzeżach Krasnegostawu, przy sklepie spożywczym robimy pierwszą, krótką przerwę. Zawsze, gdy zatrzymujemy się przy takich sklepach największym powodzeniem cieszą się banany i woda mineralna – najprostszy sposób na uzupełnienie cukru i wody w organizmie. Ja decyduję się na kawałek arbuza, który w żargonie rowerowym nazywany jest proszkiem. Po przerwie odbijamy na drogę wojewódzką nr 812. Na wysokości miejscowości Sawin robimy dłuższą przerwę na posiłek. Za nami 75 km. więc pora uzupełnić kalorie. Kucharz przygotował zupę pomidorową z makaronem. Ponieważ stanęliśmy na leśnym parkingu, więc w czasie posiłku mamy nieproszonych gości w postaci komarów. Odmawiamy jeszcze modlitwę i ruszamy w dalszą drogę, udając się w kierunku Włodawy. Nad jeziorem Białym robimy kolejny postój, tym razem relaksacyjny. Moczenie nóg w jeziorze jest nietypową, ale jakże atrakcyjną przerwą w monotonnym rowerowym trudzie. Tu też, ze zdziwieniem spostrzegam, że mój telefon komórkowy działa już w białoruskiej sieci. Dostaję smsa, że koszt minuty połączenia to 6.15 zł. Dziwię się temu, ale do chwili, gdy uświadamiam sobie, że Włodawa to już strefa nadgraniczna. Z zrelaksowanymi nogami po kąpieli dojeżdżamy do Kodnia, w którym kończymy etap przy miejscowym domu pielgrzyma.  Wieczorem zapoznajemy się z historią sanktuarium, którego początki związane są z rodziną Sapiehów. Historia sięga I poł. XVII w. Książe Mikołaj Sapieha zwany Pobożnym miał zostać uzdrowiony przed tym obrazem w Rzymie. Ponieważ Papież Urban VIII nie wyraził zgody na podarowanie księciu obrazu ten zdecydował się na jego kradzież, za co wspomniany Papież rzucił na niego klątwę. Została ona później zdjęta, za wstawiennictwem nuncjusza apostolskiego Viscontiego, który lobbował na rzecz księcia u Papieża po wcześniejszym proteście Sapiehy przeciwko potencjalnemu małżeństwu króla Władysława IV z protestantką – miał w ten sposób zapobiec rozlaniu się protestantyzmu w Koronie. Miejscowy oblat informuje nas, że po ataku na Obraz Jasnogórski także w tutejszym sanktuarium w ostatnim czasie obraz został ukryty za pancerną szybą. Słucham tej historii zainteresowaniem, ale odczuwam narastającą senność. Udawszy się po Apelu do pokoju zasypiam od razu. Obok mnie telefon, który „zasypia” po białoruskiej stronie.

III dzień: Kodeń – Hajnówka 159 km

     Trzeci dzień rowerowego pielgrzymowania można nazwać ekumenicznym, a modlitwy dnia dzisiejszego są ofiarowane w intencji ludzi chorych i samotnych. Zanim jednak dotrzemy do pierwszego miejsca muszę wspomnieć o siostrze Justynie z grupy Jana Pawła, która tego dnia prowadziła grupę do pierwszego postoju w Pratulinie. Na pielgrzymkach rowerowych uważa się, że najszybszą grupą jest grupa św. Wojciecha, której wszyscy mają rowery szosowe, więc na kolejne przerwy czy noclegi dojeżdżają najwcześniej. Do Pratulina grupa Jana Pawła przyjechała raptem kilka minut po grupie św. Wojciecha, co ks. Witek skomentował następująco: – Oj, coś mi się wydaje, że Jana Pawła prowadziła dziś siostra Justyna. Ponieważ była to prawda, więc potwierdziłem tylko domniemanie ks. Witka. Siostra Justyna budziła powszechny podziw wśród męskiej części pielgrzymów za nieograniczone pokłady energii i siły, nieadekwatne pozornie do filigranowej budowy. Mało który z mężczyzn potrafił utrzymać jej koła, ale wróćmy do ekumenicznego wymiaru trzeciego dnia.

     W Pratulinie silną grupę stanowili Unici, będący wynikiem zawarcia Unii Brzeskiej w 1596r. Unici uznali, m.in. prymat papieża, katolickie dogmaty, ale zachowywali odrębność praktyk religijnych wyrażające się w: formach liturgicznych obrządku wschodniego, języku starocerkiewnosłowiańskim, juliańskim kalendarzu, a także w tym, że duchownych grekokatolickich nie obowiązywał celibat. Z czasem następowała coraz większa unifikacja z kościołem obrządku rzymskiego, co doprowadzało do represji ze strony Cerkwi. Dziś Pratulin jest znany za sprawą Męczenników Partulińskich z 1874 r. wyniesionych na ołtarze za sprawą Jana Pawła II w 1996r. Uznano ich za męczenników, ponieważ broniąc swej religijnej autonomii przed carską administracją wyrzekli się przemocy, stając w obronie swojej świątyni. Może przenieśmy się na chwilę w przeszłość: Daniel Karmasz, który trzymał duży krzyż zawołał do współobrońców świątyni: „Odrzućcie wszystko, kołki i kamienie, pod kościół. To nie bitwa o kościół. To walka za wiarę i za Chrystusa!” Ktoś zaintonował pieśń: Kto się w opiekę… Padła komenda: ognia! W wyniku strzałów zginęło 13 Unitów, z których najmłodszy miał 19 lat.

     Udajemy się dalej w kierunku Janowa Podlaskiego, znanego na całym świecie z licytacji koni arabskich. Później skręcamy w kierunku Konstantynowa, by wjechać na drogę wojewódzką nr 811, ale nie jedziemy nią długo, bo odbijamy na Serpelice, udając się w kierunku przeprawy promowej przez Bug. Za nami 78 km. Operator promu jest zdziwiony taką ilością rowerzystów, ale udaje się całej grupie zabrać za jednym razem. Po drugiej stornie Bugu, w miejscowości Mielnik mamy przerwę obiadową, a 20 km dalej zatrzymujemy się najważniejszym w Polsce miejscu dla prawosławnych – św. Górze Grabarce. Osobiście największe na mnie wrażenie robią tysiące krzyży umieszczone w lesie otaczającą cerkiew. Nie bez przyczyny, więc miejsce to nazywa się także górą krzyży. O doniosłości miejsca dla Prawosławnych świadczy ubiegłoroczna pielgrzymka zwierzchnika rosyjskiej Cerkwi Cyryla I, którego wizyta na Grabarce była kulminacyjnym punktem jego wizyty w Polsce.

     Po wizycie na Grabarce, mamy przed sobą ostatni prawie 60km odcinek do Hajnówki, w której w miejscowym Domu Nauczyciela wypada nasz kolejny nocleg. Dzień kończymy tradycyjnym Apelem Jasnogórskim. W Hajnówce mój telefon „wrócił” na polską stronę. Korzystając z wolnej chwili postanowiłem pójść do jakieś restauracji, aby urozmaicić menu i przede wszystkim spróbować lokalnych potraw, ale gdy zaczepiłem miejscowych z prośbą o polecenie jakiegoś miejsca to usłyszałem, że w Hajnówce nie da się dobrze zjeść, a po drugie jest drogo.

IV dzień: Hajnówka – Suchowola 156 km

     Czwarty dzień pielgrzymki to zarazem ostatni dzień pielgrzymowania po Polsce. Skończymy go w Suchowoli, w rodzinnych stronach bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Ale zanim tam dotrzemy udajemy się na Białystok, a więc dłuższą drogą. Omijamy miasto i zatrzymujemy się w Świętej Wodzie. Historia kultu tego miejsca sięga 1719 r., w którym to niejaki Bazyli odzyskał na tutejszym uroczysku wzrok. Dzisiejszy wygląd miejsca, bogate zaplecze socjalne to zasługa ks. Alfreda Butwiłowskiego, którego mamy przyjemność – i nie jest to w żadnym przypadku zwrot czysto kurtuazyjny – poznać. Charyzmatyczny gospodarz tutejszego sanktuarium to także rowerzysta, więc spotkanie z nami zaczyna od „oddania” całego terenu w nasze posiadanie. Znam trud rowerowego pielgrzymowania. Pielgrzymowałem do Rzymu na rowerze jeszcze w latach osiemdziesiątych, kiedy było o wiele trudniej – wyjaśnia swoją postawę gospodarz. Teraz postanowiłem sobie, że odbędę rowerową pielgrzymkę do Rzymu, jeżdżąc tylko po okolicy. Jak zrobię 2000 km to znaczy, że dojechałem do Rzymu – wyjawia swoje postanowienie ks. Alfred. Rzuca nam się także w oczy pagórek z olbrzymią ilością krzyży. To pod urokiem litewskich Szawli. Gdy byłem tam po raz pierwszy zauroczyłem się miejscem i postanowiłem „przenieść” je do Polski – informuje ks. Alfred. W miejscowym sanktuarium odprawiamy Mszę Świętą w intencji rodzin, bo dziś właśnie modlimy się za rodziny, a po mszy, korzystając z gościnności nasza kuchnia wydaje obiad na miejscowym placu. W poniedziałek 15 lipca a więc kilka dni po naszej wizycie, Świętej Wodzie miało spotkanie Rodziny Radia Maryja. Transmisję można było obejrzeć w Telewizji Trwam.

     Najkrótsza droga do Suchowoli biegnie teraz drogą krajową nr 8, ale my udajemy się drogą krajową nr 19, ponieważ chcemy jeszcze dziś zobaczyć Sokółkę, a właściwiej kościół pod wezwaniem św. Antoniego w tym mieście. Było o nim głośno kilka lat temu na skutek cudu eucharystycznego. W parafialnym budynku oglądamy film dokumentalny, w którym przedstawione są m.in. wyniki badań laboratoryjnych dokonanych przez patomorfologów potwierdzających autentyczność wydarzeń, które miały miejsce w październiku 2008 r. Zdarzenia z Sokółki do dziś przedmiotem emocjonalnych polemik, ponieważ nie brakuje krytycznych opinii, że zastosowana metodologia badań nie była pozbawiona błędów. W bocznej kaplicy tutejszego kościoła, w której umieszczony jest korporał z widoczną plamką krwi odmawiamy koronkę do Bożego Miłosierdzia i ruszamy w dalszą drogę.

     Ostatnim punktem dzisiejszego dnia jest miejscowość Okopy, w której wychował się ks. Jerzy Popiełuszko. Wizyta u matki ks. Jerzego to już element tradycji pielgrzymki rowerowej do Wilna. W tym roku Pani Marianna jest jednak po zabiegu operacyjnym i nie ma sił, aby do nas wyjść. Kilkuosobowa delegacja udaje się więc do jej mieszkania, zostawiając na pamiątkę nasz znaczek pielgrzymkowy. Z Okopów już tylko 5 km do noclegu w Suchowoli, który tym razem wypada w miejscowej szkole. I jak co dzień tak i dziś wieczorne czynności przebiegają według tego samego schematu: toaleta, kolacja, Apel Jasnogórski i sen.

V dzień: Suchowola – Kowno (Litwa) 210 km

     Kolejny dzień pielgrzymki jest poświęcony modlitwom w osobistych intencjach pielgrzymów. Nie pisałem do tej pory o pogodzie, ale do tej pory była wręcz idealna do jazdy rowerowej. Wczesne wyjazdy sprawiały, że owiewało nas rześkie, poranne powietrze dające niemal poczucie podróżowania w klimatyzacji. Temperatura powietrza oscylowała w okolicach 22-250C, a któregoś dnia przydrożny termometr pokazał, że temperatura asfaltu wynosi 400C. To niewiele, bowiem, gdy kilka dni wcześniej jechałem samochodem do Rzeszowa termometr na drodze S7 pokazywał temperaturę asfaltu 550C, zaś gdy pielgrzymowałem do Rzymu, na etapach włoskich było tak gorąco, że woda w bidonach była gorąca i nie nadawała się do picia.

     Piąty dzień pielgrzymki był – jak okazało się później – ostatnim dniem słonecznej pogody. W miejscowości Sztabin zjechaliśmy z drogi krajowej nr 8, by ominąć Augustów i udaliśmy się w kierunku miejscowości Hruskie, aby za nią zjechać z drogi asfaltowej i po raz pierwszy na tej pielgrzymce zmierzyć się z drogami szutrowymi. Droga wiodąca przez serce Puszczy Augustowskiej jest piękną, ale brak wyraźnych oznaczeń wprowadza mały niepokój o obrany kierunek. Okazuje się jednak, że wybór był najkrótszym z możliwych wariantów i wyjeżdżamy na drogę krajową nr 16 na wysokości jeziora Serwy. Tuż przed Ogrodnikami wymieniamy złotówki na lity, a na dawnej granicy spożywamy obiad, odmawiamy modlitwę Anioł Pański i przesuwamy zegarki o godzinę do przodu. Wjeżdżamy na Litwę.

     W poprzednich latach kierunki na Wilno były dwa: przez Druskienniki z noclegiem, albo przez Olite (Alytus) bez noclegu. Tym razem w Łóździejach (Lazdijai) udajemy się na Olitę, ale dalszy kierunek to nie Wilno, a Kowno. Niewielkie natężenie ruchu i szerokie drogi sprawiają, że jedzie się przyjemnie. Nużą jedynie kilkukilometrowe proste odcinki, które pokonywane na rowerze z prędkością pomiędzy 25-30 km/h wydają się nie mieć końca. Zatrzymujemy się na jednym z parkingów za Olitą. Ze znajdującego się w tym miejscu tarasu widokowego rozciąga się fantastyczna panorama na meandrujący Niemen. Po pamiątkowych zdjęciach udajemy się na polową Mszę Świętą, a po niej pora na zasłużony obiad. Dzisiejszy etap jest bardzo długi, więc należy odpowiednio uzupełnić zapasy kalorii, a zatem tradycyjny polski schabowy nadaje się do tego idealnie. Dalej udajemy się na Preny (Prenai), by o godz. 20.30 zakończyć etap pod hostelem w Kownie. Mój licznik zatrzymuje się na 210 km. Ze względu na pokonaną odległość jutrzejszy etap zaczniemy później. Wieczorem w Kownie przechodzi ulewa. Zasypiamy, mając nadzieję, że przez noc się wypada.

VI dzień: Kowno – Szydłowo 106 km

     Poranek 6-ego dnia w Kownie przywitał nas szaroburym niebem i zagrożeniem burzowo-deszczowym. W takich warunkach, nie wiedząc co nas spotka na trasie ruszamy w kierunku Szydłowa (Šiluva). Z miasta wyjeżdżamy drogą nr 141, kierując się na dalej na Czekiszki (Čekiške). Tutaj wypada nasz pierwszy postój i posiłek. Kucharz przygotował grochówkę, a po posiłku, na placu przy miejscowym kościele odmawiamy różaniec. Szarobure dotąd niebo zaczęło nas straszyć mżawką, ale gdy wyjechaliśmy z Czekiszek deszcz przestał padać. Zmierzamy w kierunku Ejragły (Ariogala), by w tym mieście zjechać z drogi nr 141 i dotrzeć do Betygoły (Betygola). Dzisiejszy etap jest krótki, więc w tu robimy ostatnią tego dnia przerwę. Tutaj także, przy miejscowym sklepie spożywczym, przypadkowo trafiamy na grupę świadków Jehowy, którzy ukrywają przed nami prawdziwy powód swej wizyty w tym mieście. Gdy usłyszałem język polski, podszedłem do nich i zacząłem rozmowę. Dowiedziałem się, że przyjechali tu z Wejherowa. Pytałem dalej o powód wizyty w tym niewielkim litewskim miasteczku położonym gdzieś na północy Litwy, o którym prawdopodobnie nie słyszało większość Polaków. W odpowiedzi usłyszałem: - Powiedzmy, że turystyczny. Ponieważ moja naiwność w szczerość wszystkich jest już powszechnie znana, więc przez myśl mi nie przeszło, że powód może być inny. Dopiero, gdy po chwili zerknąłem na literaturę trzymaną pod pachą uświadomiłem sobie prawdziwy powód wizyty w tym mieście.

     Kolejny przystanek wypada już w Szydłowie na monumentalnym placu przed tutejszym sanktuarium. Nawiedzenie zaczynamy od pamiątkowego zdjęcia przed umieszczonym na placu pomnikiem Jana Pawła II, który był w Szydłowie w 1993 r.

     Sanktuarium to nie jest zbyt dobrze znane w Polsce, a trzeba wiedzieć, że uchodzi ono za najstarsze miejsce objawień w Europie. W 1608 r. pastuszkowie w polu dostrzegli Niewiastę z Dzieciątkiem na ręku, a kiedy zawołali dwoje dorosłych – kalwinów, Maryja znowu pojawiła się i powiedziała: „Tu czczony był mój syn, gdzie teraz orzą i sieją”. Obecną Kaplicę Objawienia Matki Bożej zaprojektował jeden z najbardziej znanych architektów – Antoni Wiwulski, o którym będąc w Wilnie trudno nie usłyszeć.  Budowę kaplicy ukończono w 1924 r., a w jej wnętrzu wbudowano kamień, na którym ukazała się Maryja. W tym przepięknym barokowym kościele odprawiamy Mszę Świętą w intencji narodu, mediów i Akcji Katolickiej, a po niej odbywamy drogę krzyżową. Po modlitwach udajemy się do Pani Wiktorii (przypadkowo napotkanej), która zaprasza nas do siebie, do domu. Okazuje się, że ma polskie korzenie, ponieważ jej ojciec był Polakiem. Na jej podwórzu, na za szybko zaimprowizowanych stołach nasza kuchnia wydaje obiad. Urzeczeni gościnnością i dobrocią Pani Wiktorii próbujemy odwdzięczyć się skromną opłatą, ale Pani Wiktoria kategorycznie odmawia i prosi jedynie o modlitwę w jej intencji. Tą odbywamy na wieczornym Apelu w miejscowości Pakalne, leżącej raptem 8km za Szydłowem, w której wypada nasz ostatni nocleg przed Wilnem.  Po drodze widzimy trzy krzyże. Pani Wiktoria wyjaśnia, że w tym miejscu wylądował helikopter z Janem Pawłem II, a krzyże mają przypominać o tym wydarzeniu.

VII dzień: Szydłów – Wilno 213 km

     Dzisiejszy, ostatni dzień pielgrzymki poświęcony jest modlitwą w intencji dzieci i młodzieży. Wyjeżdżamy wcześnie rano. Wcześnie, czyli o godz. 6.15 już jesteśmy na rowerach. Oznacza to, że wstać musieliśmy o piątej, o piątej czasu litewskiego, czyli o czwartej czasu polskiego. Pośpiech jest wskazany, bo przed nami najdłuższy etap pielgrzymki. Prognozy zapowiadają opady o około godz. 11 i jak pokaże czas sprawdzą się co do minuty. Pierwszym większym miastem na trasie dzisiejszego etapu są Rosienie (Raseiniai). Tutaj wjeżdżamy na drogę nr 196, a dalej doznajemy poniekąd uczucia deja vu. Dojeżdżamy do... Ejrogały, ale z drugiej strony. Przed miejscowym marketem robimy pierwszy postój i ustalamy dalszą trasę. Naszym najbliższym celem są Kiejdany, ale aby tam dotrzeć musimy dostać się na drogę nr 229. Zaczepiam miejscowego Litwina i okazuje się, że rozumie po polsku. Radzimy się jak dojechać najkrótszą drogą do Kiejdan. Okazuje się, że najkrótsza wiedzie przez Pernaravę, ale około 10km tej drogi jest odcinkiem szutrowym. Alternatywą jest przejazd autostradą. Mimo tego, że większość naszych pielgrzymów posiada typowe rowery szosowe decydujemy się na przejazd po szutrze. Szuter okazuje się drogą żwirową, więc w zasadzie każdy jedzie pojedynczo lub wręcz idzie, uważając na wszelkie nierówności i ostre kamienie, które mogą przeciąć oponę. Zadziwiające jest to, że w takich warunkach nikt nie złapał tzw. gumy.  Po wjechaniu na asfalt odmawiamy Różaniec i kierujemy się do Kiejdan. Tu, na przedmieściach miasta spożywamy posiłek i udajemy się w kierunku Janowa (Jonava). Prognozy zapowiadające deszcze sprawdzają się i zaczyna padać. Zatrzymujemy się na chwilę by założyć kurtki i jedziemy dalej. W Janowie deszcz zamienia się w ulewę, więc chowamy się w miejscowym markecie. Ponieważ deszcz nie przestaje padać, a do Wilna jeszcze daleko, więc decydujemy się na dalszą jazdę bez zważania na warunku atmosferyczne. Mamy mały kłopot odnalezieniem drogi nr 143, prowadzącej na Elektreny (Elektrėnai), ale udaje się i jedziemy dalej. Za Janowem deszcz przestaje padać i zaczyna się przejaśniać, więc rozbieramy się i do obiadu przed miastem Žasliai dojeżdżamy już na sucho. Wiatr i słońce zrobiły swoje. Zanim uzupełnimy kalorie odprawiamy najpierw Msze Świętą polową, a po niej podstawowy posiłek każdego kolarza, czyli makaron.

     Przed nami ostatni odcinek, około 60km. Po posiłku odeszło jednak znużenie, a węglowodany zawarte w makaronie chyba bardzo szybko zamieniły się w energię, ponieważ pedałuje się bez większego zmęczenia. Na przedmieściach Wilna czeka na nas litewska Policja i ostatnie 15 km jesteśmy eskortowani, co sprawia, że przejazd przez miasto bez zważania na sygnalizację świetlną staje się przyjemnością. Jednym zgrzytem staje się znów pogoda, ponieważ zaczyna lekko padać deszcz. Wiedząc jednak, że to już ostatnie kilometry nawet nie wyciągam kurtki przeciwdeszczowej i godz. 20.20 dojeżdżamy pod Ostrą Bramę. Ja po raz trzeci, a rzeszowska pielgrzymka po raz dziewiąty. Wspólna modlitwa i podziękowanie kończą rowerowy trud i dają olbrzymią satysfakcję, że dotrzymało się obietnicy danej samemu osobie i dowiozło się intencje mimo kryzysów, chwil zwątpienia i przeszkód na trasie. Czas na pamiątkowe zdjęcia. Niebo czekało aż dojedziemy, ponieważ rozpadało się na dobre.

     Gdybym miał udzielić odpowiedzi tym, którzy czytają ten tekst i rozważają czy wybrać się na rowerową pielgrzymkę do Wilna to odpowiedź nie ograniczy się do prostego „tak” lub „nie”. Chcąc rozwiać czyjeś wątpliwości muszę udzielić bardziej skomplikowanej odpowiedzi. Uważam, że prawdziwy obraz człowieka, człowieka przez wielkie „C”, człowieka stworzonego na podobieństwo Boże objawia się nie w tym, że potrafi unikać kłopotów, posiada umiejętność odwracania wzroku od rzeczy niewygodnych, ale w tym jak potrafi sobie radzić w sytuacjach kryzysowych, stanąć twarzą w twarz i nie odwrócić wzroku od trudności i przeszkód wierząc, że uda się je pokonać. W tym jesteśmy podobni do Chrystusa, który kuszony przez Złego nie uległ – nie uległ pokusie łatwego i wygodnego życia, a zarazem potrafił spojrzeć w oczy i obronić swoją Wiarę.

     Z pielgrzymkami rowerowymi jest tak jak z życiem, nie jest ważna długość i cel, do którego się podąża, ale wytrwałość, która daje nam siłę i wiarę, że pokonamy przeciwności w życiu tak jak potrafiliśmy pokonać niepogodę, szutrowe nawierzchnie na szosowych rowerach, czasami pomylone drogi i wiele innych okoliczności, o których wiedzą Ci, którzy doświadczyli tego na trasie tegorocznej pielgrzymki.

     Dwa lata temu, w czasie pielgrzymki rowerowej do Wilna, pielgrzymujący wówczas z nami ks. Władysław wygłosił przepiękne kazanie na Jasnej Górze, mówiąc nie tylko do rowerzystów: Upadamy na rowerach, mamy obtarcia i kontuzje, ale wsiadamy i jedziemy dalej, bo przed nami cel. Tak samo jest w życiu. Czasem upadniemy, ale wstajemy i wierzymy, że uda nam się podążyć dalej. Wierzymy, że dotrzemy do wybranego przez nas celu. Chrystus upadł trzy razy, ale podniósł i dokończył swoją misję na ziemi.

     Wszystkie przeciwności tegorocznej pielgrzymki stały się nieważne, gdy rowerowi pielgrzymi wykonali swoją misję i klęczeli u stóp Matki Boskiej Ostrobramskiej. Każdy, kto klęczał pod Ostrą Bramą był zwycięzcą, bo potrafił znieść niewygody, pokonać przeciwności, by dotrzeć do celu.

     W 2010 r. na pielgrzymce rowerowej do Wilna poznałem osobę, z którą znajomość zaważyła na moim dalszym życiu. Dzięki postawie tej osoby wiem, że odwracanie wzroku to postawa niegodna człowieka. Z przeciwnościami trzeba się mierzyć, a ich pokonanie ukazuje w nas Człowieka. Miałem mnóstwo osobistych problemów w ostatnim czasie, ale nie odwracałem wzroku, bo wiedziałem, że w ten sposób nie pokonam przeciwności. Wierzyłem jednak, że patrząc trudnościom prosto w twarz pokonam je tak jak pokonałem wszelkie przeszkody już trzykrotnie na trasie pielgrzymki rowerowej do Wilna. I tak też się stało w moim życiu osobistym.

Brat Wojciech „Jan Paweł” 

Zmieniony ( 22.12.2013. )
 
 

Zakładki
Start
Historia
Zarząd DIAK
Statut
Z życia DIAK
Parafialne Oddziały
Modlitwa
Dokumenty
Zaproszenia
Pielgrzymki rowerowe
Galeria
Kontakt
Linki